by pogłębić ich czerwień, słowa z pomiędzy dziewczęcych zębów wysykuję, utyskuję, rzucam kurwami, bo już nic zobaczyć niepodobna. Gdzie są moje okulary? Czy ktoś widział moje czerwone buty? Powracam do ust i znowu nie mogę dotrzeć, do tego, jak je zacisnąć, by nic już nie mówić, by wszystko myślało się bez odległości. Kilka godzin, to jak kilkaset kilometrów, nie mogę przypomnieć sobie wczoraj, gdzie była ta droga, znaki, którą ręką prowadzić czerwień, by nadać kształt na zawsze. Nie śpię. Rumienie się niedostatecznie, może więcej ciepło, może mróz sprawi, że nabiorę podobnych odcieni, a potem myślę znowu, czy tych ust, w serwetce nie zostawić.
Biegałam po dworcowych księgarniach i szukałam Kafki.

Znam to uczucie: gdy słowa wychodzą szybciej niż oddech, gdy buty i okulary gubią się między jednym warknięciem a drugim, a człowiek próbuje przywołać wczoraj tak, jakby to był jedyny dostępny kierunek świata. I ta myśl o zostawieniu ust w serwetce... rozumiem ją bardziej, niż powinnam. Ale ale, znalazłaś w końcu Kafkę?
OdpowiedzUsuńTe "wczoraj" jest niezbędne. Dziękuję Małgoś :* I nie, nie kupiłam.
OdpowiedzUsuńpal sześć Kafkę. zostaw czerwone usta nie na serwetce, a na sobie. a co. nie trzeba być takim czarno-białym jak bardzo stare telewizory
OdpowiedzUsuńZ Kafką, mam relacje odkrywkowe, nie ma sposobu, by zostawić jegomościa. W pewnym wieku, postanowiłam nosić czerwone usta, żeby nie zostawiać śladów na serwetkach, jak myśli naprędce zapisanych, używam trwałych pomadek ;) Dziękuję oko
OdpowiedzUsuń